Zenta Ērgle
Ewunia w Afryce

MAŁPY TEŻ MUSZĄ CHODZIĆ DO SZKOŁY

— Prędzej, prędzej — Mbago naglił znużoną Ewunię. Pomagał dziewczynce przełazić przez strome skalne głazy. Nareszcie na którymś pagórku dostrzegli dwa pawiany. Małpy czujnie obserwowały okolicę. Zauważywszy przybyszów, wartownicy ostrzegawczo warknęli.

— Czy nie przybłąkał się do was mały Mgabo? — zapytał Mbago.

— Wczoraj znalazłyśmy jednego chłopca. Siedział na ziemi w sawannie i płakał — odrzekły pawiany.

Małpia osada znajdowała się na słonecznym stoku. Wielka pieczara w skale dawała im schronienie w czasie deszczu, a rozłożysty mangowiec rodził smaczne i soczyste owoce.

Przywódca, leżąc w cieniu, uważnie śledził swych licznych poddanych. Samice małp, stłoczywszy się w gromadę, głośno o czymś dyskutowały. Tymczasem młode, trzymając się szyi matek lub siedząc na ich plecach, drzemały.

Pod mangowcem odbywała się lekcja dla pawianów — wyrostków. Dorosłe pawiany pokazywały im, jak należy szukać pokarmu — jaszczurek, robaczków, pasikoników. (Małpie dzieci, tak samo jak wy, moi drodzy, muszą się uczyć wszystkiego, co w życiu jest niezbędne.)

Raptem dwa pawiany — wyrostki o coś się posprzeczały i zaczęły się z taką wściekłością okładać pięściami, że kłębki sierści latały w powietrzu. Przywódca, zobaczywszy to, zerwał się na nogi i, gniewnie rycząc, zaczai ćwiczyć wisusów.

Kilkoro malców z zapałem bawiło się kamyczkami zupełnie jak ludzkie dzieci, podrzucając je do góry i starając się złapać w dłonie. Wśród nich był również Mgabo. Rozbijał kamieniem orzechy i częstował nimi swych nowych przyjaciół.

— Przede wszystkim przywitajcie się z przywódcą — pouczył wartownik. — Lecz nie podchodźcie zbyt blisko. To jest dostojny pawian, największy i najmężniejszy.

Dzieci uczyniły, jak je nauczono. W odległości trzech metrów przystanęły i z wyrazami czci ukłoniły się przywódcy.

— Oddaj nam naszego Mgabo! — poprosił Mbago.

— Nie oddam. Jest on dobrym towarzyszem zabaw dla naszych małpiątek — odparł przywódca. — Co prawda nie ma ogona i nie potrafi tak zręcznie wdrapywać się na drzewa jak my, ale na ogół jest wcale rozgarnięty. Tylko źle go wychowaliście, nie chce jeść naszych najlepszych specjałów — jaszczurek, chrabąszczy i gąsienic. Ale my go przyzwyczaimy.

— Cała wieś tęskni za Mgabo — rzekła Ewunia. — Matka chłopaka płacze bez ustanku.

Przywódca pawianów zamyślił się:

— A może u nas, u małp, czuje się on lepiej niż wśród ludzi?

— Mgabo! — głośno zawołał Mbago.

Zabłąkany chłopiec z radosnym krzykiem rzucił się Mbago na szyję:

— Jak to dobrze, żeście mnie znaleźli! Chcę do domu, do mamusi i tatusia! Już nigdy więcej nie będę sam wędrował po sawannie.

Słońce tymczasem schowało się za szczytem góry i szybko zapadał zmrok. Pawiany udały się na spoczynek. Niektóre wdrapały się na mangowiec, inne pochowały się w rozpadlinach skał.

Mbago narwał wiązkę suchej trawy, zaniósł do pieczary i cała trójka, przytuliwszy się do siebie, wkrótce zasnęła.
Jedynie wartownicy nasłuchiwali, czy nie zbliża się wróg.

Okropny hałas zbudził dzieci ze snu. Mbago zapalił gałązkę chrustu. Do obozowiska zakradł się najzaciętszy wróg pawianów — lampart. Przywódca natychmiast rzucił się nań i teraz obaj przeciwnicy rycząc tarzali się po ziemi. Zobaczywszy jaskrawy blask ognia, lampart zmrużył żółte ślepia i poturbowany zniknął w ciemnościach.

Przywódca bezwładnie leżał na ziemi. Na boku widniała duża rana. Inny pawian miał odgryzione ucho. Mbago przyświecał, Ewunia zaś, nie szczędząc swej sukienki, opatrywała rany.

Nazajutrz pawiany odprowadziły dzieci do drogi wiodącej ku domowi. Jak zawsze szły ustalonym szykiem: z przodu, po bokach i z tyłu — najsilniejsze pawiany, w środku — samice, młode i słabsze małpy.

Na biwaku zjedzono śniadanie — smaczne korzonki, cebulki, ślimaki, chrabąszcze.

Przy niewielkim strumyku pawiany zatrzymały się.

— Tu jest granica naszego państwa — rzekł przywódca. — Idźcie z biegiem strumyka, a traficie do domu.

Dzieci serdecznie pożegnały się ze swymi nowymi przyjaciółmi i wkrótce dotarły do wsi.


<Wróć | Spis treści | Dalej >


MALUCH | Spis tekstów