Sama okładka oczywiście będzie inna. Chodzi mi o jej kształt. Może tak będzie lepiej niż płaska. A może zamiast rysunku nasze fotki będą dobre? Bok oczywiście będzie inny. Da się też jakieś inne tło itp. Niestety tyle tylko miałam. Ja i Nene he he... Ale można się połapać o co mi chodzi. Chyba :))))

A tu propozycja zmiany co do książki. Dzieciom i nastolatkom zbyt szybko nudzi się coś, co ciągnie się za długo!
Może trochę to wszystko zmienimy? Możemy pisać np. Opowiadania. Tytuł książki będzie ten sam ale to będą opowiadania. Mogą mieć po kilka rozdziałów jak ostatnie. Widzę po Weronice, że nawet dłuższy rozdział ją nudzi. Będziemy pisać opowiadanie dopóki się nie zacznie nudzić albo przestanie się kleić. Później można zacząć nowe.

Niżej wkleję pierwsze opowiadanie. Poprawiłam błędy i poskładałam do kupy bo trochę faktycznie rozjechało się. Zresztą nikt nie wyda książki z błędami. Zawsze robią poprawki. Po mnie też jest jeszcze dużooo poprawiania :)))

Z prawdziwym wydaniem książki to jest tak. Musi znaleźć się wydawnictwo, które to wyda. To oni wykładają kasę i oni ponoszą straty jeśli książki nikt nie będzie kupował. Nie zapalajcie się aż tak bardzo do tego bo nawet znanym pisarzom nie jest teraz wydać książkę.

Wczoraj dowiedziałam, że nie tak dawno jakieś wydawnictwo zamówiło książkę. Napisały ją właśnie dzieci. To były różne opowiadania. Ale każde opowiadanie pisała jedna osoba. My robimy coś zupełnie innego. Obce osoby piszą razem. To wcale nie takie łatwe. Ale jeśli macie w między czasie ochotę pisać coś w pojedynkę to piszcie. Można przecież dołączyć coś takiego jak przygodę jednej osoby (tej z naszej książki/opowiadań).

Ale jak nic z tego nie wyjdzie to nie. Ich strata he he... Zrobię elektroniczną książkę (e-book) i ludzie będą czytać.

Tekst poprawiłam ale zostanie taki tylko wtedy jeśli wszyscy zgodzicie się na te poprawki.



CZAROWNICE

Zapowiadał się kolejny upalny dzień lata. Otworzyłam oczy. Nic nie wskazywało na to, że dzień będzie inny od poprzednich. Wzięłam prysznic, zjadłam śniadanie i włączyłam komputer. Siedziałam dobrą chwilę zanim weszłam do netu…
Kilka ostatnich dni nieźle dało mi się we znaki. Byłam wypompowana.
I to mają być wakacje?! Kocham słońce, ale nie upały ponad 30°C. Nawet woda w jeziorze nie przynosiła ochłody. To jakaś breja, kałuża a nie jezioro. Nawet żaba nie chciałaby siedzieć w takiej ciepłej zupie. Wstaje człowiek rano i czeka na wieczór nadzieją, że będzie chłodniej a tu guzik z pętelką.
Tego dnia było tak samo. W necie zajrzałam w kilka miejsc.
- Co jest? - pomyślałam. - Czy tylko ja mam fioła i siedzę przy komputerze? Net świecił pustkami.
- No jasne ludzi wywiało nad wodę - powiedziałam na głos.
- Chcesz jechać nad jezioro? - usłyszałam zdziwiony głos mamy.
- Nieee! - zaryczałam jak zraniony bawół żeby nie było wątpliwości. Tego mi tylko brakuje do szczęścia - taplania się w bajorze pod bacznym okiem rodziców.
O nie! - pomyślałam - Mam gdzieś takie rodzinne wypady.
Nie lubiłam takich wyjazdów. Zero wolności. Na każdym kroku wzrok rodziców. Błeeeee!!!
- Jak sobie życzysz. Możesz zostać sama i siedzieć przy komputerze - powiedziała mama. Nie jestem jednak pewna czy nie będziesz się nudziła.
- Jasne, że nie! - zawołałam.
- To bardzo się cieszę, że to takie jasne. Oczywiście wiesz, że zwierzątko zabieramy ze sobą? - spytała mama.
Nie zakumałam, o co dla mamy chodziło. Przecież nie mamy żadnych zwierząt w domu. A zresztą, co mnie to obchodzi. Niech zabierają, co chcą i już sobie jadą. Tata spojrzał na mnie z podejrzanym uśmieszkiem i dodał:
- Niestety klawiaturę na ten czas musimy zanieść do sąsiada. Ma pilną pracę do zrobienia a jego klawiatura jest zepsuta.
No tak! Teraz wszystko zrozumiałam. Zwierzątko?! To przecież moja mysz! Ciekawe, które z rodziców wpadło na taki genialny pomysł?! Muszę przyznać, że nie podejrzewałam ich o nic podobnego. Ględzenie o szkodliwości długiego siedzenia przy monitorze, o braku powietrza i inne pierdołki - tak, ale taki numer mi wywinąć?
Co miałam robić? Oczywiście, że pojechałam nad jezioro.
Nad jeziorem było pełno wiary, aż nie było gdzie palca wetknąć. Rozłożyliśmy się gdzieś w lasku i do plaży trzeba było sobie dojść. Trochę się popluskałam i poszłam na koc. Chciałam poczytać, bo wzięłam gazetę o komputerach i stronach internetowych, a rodzicom powiedziałam, że to gazeta dla nastolatek (mama pochwala czytanie takich gazet).
Szukam gazety i szukam... i nie mogę jej znaleźć ! Pytam się, zatem:
- Mamo gdzie wsadziłaś moją gazetę?
- Tę o nastolatkach?
- Tak, tę!
- Po uprzednim sprawdzeniu jej zawartości wrzuciłam do tamtego kosza - i pokazała palcem kosz, w którym spoczywała moja gazeta za 9,80!
- Ale mamo, wiesz ile ona kosztowała??? - krzyknęłam przerażona.
- Nie wiem i nie mam zamiaru wiedzieć. Koniec rozmowy.
- Ale ona była za 9 złotych! - powiedziałam zdesperowana.
- Aha, więc to robisz ze swoim tygodniowym kieszonkowym! Jako twoja matka obcinam ci tygodniowe kieszonkowe do 5 złotych.
Ech, tylko pogorszyłam sobie sytuację, pomyślałam. No to nie pozostało mi nic innego, jak wejście z powrotem do wody po uszy i wykrzyczenie się w niej. Do głowy nasuwała mi się tylko myśl "Muszę się prędko wyładować, bo zrobię jeszcze coś gorszego!".
Po pięciu godzinach męczarni pojechaliśmy do domu. Po drodze przeżywałam kłótnie rodziców, o to jak ja sobie tym komputerem życie psuję. Mama krzyczała:
- Ty dziecko niedługo tego przenośnego komputerka zażądasz!
- Ten przenośny komputerek to laptop, mamo. I już go nie potrzebuję, bo mam w komórce Internet! - Na złość wyciągnęłam telefon i zaczęłam grać. Całkowicie wyłączyłam się z rozmowy... nie słyszałam ich.
Zawsze uważałam gazety dla nastolatek za głupkowate. Były dobre dla różowych blond laleczek, który stringi wystawały spod mini spódniczek. Jednak moi rodzice i tak takie brukowce uważali za lepsze od komputerów i pism komputerowych.

Teraz dużo takich laleczek od Bravo Girl i innych chodzi po ulicach. Zdaję się, że szukają nowych "menów". Te to mają szczęście! Skąpe ubranka (zero gorąca) no i chłopaki na nie lecą. Słodko. Ja jednak wolę ubierać się normalnie. Nie chce mieć z takimi nic wspólnego. Wyjrzałam oknem. Jak zwykle "laski" chodziły w tą i z powrotem.
Jedna z tych "lasek" się wyróżniała. Och, właściwie określenie laska nie bardzo do niej pasuje. Owszem była ładna, ale zawsze za laski uważałam wyżej wspomniane blond idiotki.
A ona była inna. Zupełnie inna.
Stała z boku, w cieniu i z wyraźną pogardą przyglądała się słodkim idiotkom. Miała długie, czarne włosy i wielkie brązowe oczy obrysowane dookoła mocno czarną kredką. Na rękach miała ćwieki, które błyszczały w słońcu. Ubrania też miała czarne. Długą, szeroką spódnicę i obszerną bluzkę. Coś mnie do niej ciągnęło. Bałam się jej, ale jakbym już ją polubiła.
Sekciara! - przemknęło mi przez myśl. Słyszałam o werbowaniu w czasie wakacji do sekt, ale nie spotkałam się z tym do tej pory. No tak… i znowu to samo. Czy ja zawszę muszę wszystko widzieć w czarnych barwach? Mimo wszystko byłam zauroczona tą dziewczyną.
Zeszłam na dół z zamiarem kupienia nowej gazety. Zastanawiałam się czy mogę sobie na to pozwolić, bo kieszenie zaczynały świecić pustkami. Po ostatniej awanturze raczej nie mogłam liczyć na jakiś zastrzyk gotówki ze strony rodziców.


Nagle poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Obejrzałam się. To była ona. Jej wzrok przeszywał mnie na wylot. Poczułam jak zimny dreszcz przebiegł przez moje ciało. Stałam i patrzyłam a ona wolnym krokiem zbliżała się do mnie. Bałam się tak bardzo, że nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. I chyba też nie chciałam... Później, wspominając to zdarzenie, stwierdziłam, że lepiej bym zrobiła uciekając.
To ona pierwsza odezwała się do mnie:
- Na imię mi Genowefa, a tobie?
Na odgłos tego imienia lekko parsknęłam śmiechem. Dobrze, że dziewczyna tego nie usłyszała. Strach nagle zniknął.
Zapewne od tego imienia, bo jakoś nie chciało mi się wierzyć, że taka "mroczna" osoba nosi takie śmieszne imię. Mam ciotkę Genię, która mówi stale "Jakaś ty śliczna" i ciągnie za policzki...
- Ja mam na imię Majka, ale koleżanki mówią do mnie Maja. A do ciebie pewnie mówią Genia? - zapytałam uprzejmie.
- Tak, mówią do mnie tak, ale nienawidzę tego imienia. - jej twarz przybrała nagle strasznie surowy i zasadniczy wygląd... Znów się jej zlękłam.
- Co tutaj robisz? - zabrzmiało pytanie z jej uśmiechniętych już ust.
- Kupuję warzywa na zupę. Straszny tłok prawda?
- Tak - ucięła szybko Genia. Znowu jakby "odpłynęła".
Potem szybko się oddaliła. Nie wiedziałam, co zrobić, więc natychmiast krzyknęłam:
- Gdzie idziesz?! Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy!!!
- Ja też! - ddkrzyknęła dziewczyna już z bardzo daleka.
Wróciłam do domu trochę wyprowadzona z równowagi. Okazało się, że zapomniałam ziemniaków (Jak mogłaś zapomnieć czegoś tak ważnego?! Darła się mama...)
Poszłam z nadzieją, że znów ją zobaczę... Ale nie było jej...
Zastanawiałam się, co to wszystko ma znaczyć. Takie nie kręciły się tu od... Och, nigdy się nie kręciły.
Znajome (z widzenia oczywiście) "Bravo Girl" chodziły teraz w towarzystwie wysokich, przystojnych chłopaków, dumnie zadzierając głowy. Niedobrze mi się robiło.
Genowefa... Śmieszne imię. Ale jeszcze bardziej śmieszne było to, że taka dziewczyna odezwała się do takiej jak ja.
A może źle oceniałam takie dziewczyny?
Z opowiadań znałam je jako agresywne i nietowarzyskie. Już prędzej by mnie "zjadła" niż zaczęła mówić.
Ale czemu ona to zrobiła?... no, czemu? - myślałam przez całą noc - Czemu uciekła, czy nie spodobał jej się warzywniak?... Heh, śmieszne myśli, ale już sama nie wiedziałam, co myśleć.
Postanowiłam, że rano zapytam się tych "girlsów" czy ją znają i jak się ona nazywa. No i jeszcze przydałby się adres albo, chociaż telefon!

Tak też zrobiłam. Byłam wrogiem "girlsów", więc one też były moimi wrogami. Ledwo wydusiłam od nich nazwisko i telefon (najpierw podawały mi, że to 0-700..., ale się nie dałam.).
Przybiegłam do domu... Czułam się jak uskrzydlona...
Wykręciłam: 58-55-675. Ależ tych piątek, pomyślałam. Modliłam się tylko, żeby to był prawdziwy numer...
- Halo - usłyszałam po trzecim sygnale.
- Dzień dobry, czy to mieszkanie Państwa Miler?
- Tak - drętwa odpowiedź.
- Och, świetnie - poczułam nagły przypływ energii... Znów byłam szczęśliwa, chociaż rozmowa dopiero co się zaczęła, a głos w słuchawce, wcale nie zdawał się przyjemny - Czy jest może Genia ?
- Tak, jest. Zaraz zawołam panienkę - Panienkę? - przemknęło mi przez myśl, To ona ma lokaja ?
- Halo - znajomy głos krzyknął wesoło...
- Cześć Genia, To ja Majka... Czy?... Możemy się spotkać?
- No nie wiem - rozmówczyni trochę się chyba przestraszyła.
- Proszę!
Dłuższa chwila milczenia...
- No dobrze a kiedy?
- No, najlepiej teraz?! To ją chyba całkowicie zbiło z tropu, bo krzyknęła:
- Nie!
- Co?
- Tzn. nie mogę teraz eeee... pomagam tacie w myciu samochodu eeeee... Może o 19:00?
- Jasne, to jesteśmy umówione!?
- Eeee tak dzisiaj o 19:00, to na razie. - I cisnęła słuchawkę. Miałam wrażenie, że chętnie odłożyła słuchawkę.
Ale mimo wszystko byłam szczęśliwa.... Strasznie szczęśliwa!
Tylko żeby przyszła - teraz bałam się tylko, że Genia nie przyjdzie na umówione spotkanie...
O co chodzi? Wakacje wydawały się całkowicie pokręcone. Chociaż "girlsy" są jak zawsze. Już chodziły z nowymi chłopakami.
Było już 10 po dziewiętnastej, a Genowefy nie było. I nagle mi coś błysnęło:
Koncert Arki Noego!
Takie jak ona, albo będą robiły tam rozróbę... albo... no cóż albo w ogóle ich nie będzie. Ale wydawało mi się, że warto spróbować. To, co zobaczyłam jednak przy stadionie gdzie odbywają się koncerty przeszło moje najśmielsze oczekiwania. No dobra, przesadzam. Ale zdziwiło mnie to.
Nie była to Genowefa, ale chyba jej koleżanki. Też całe czarne, lecz strasznie blade. Nie robiły rozróby. Szły obojętne. Wrzeszczenie dzieciaków dawało po uszach, ale pewnie nie bardziej niż ich muzyka.
Strach przed dziewczynami o wyglądzie nietoperza już mi zniknął po poznaniu Genowefy, więc podeszłam do nich.
- Cześć! - powiedziałam nieśmiało.
Spojrzały na mnie zaskoczone. Pewnie nikt taki jak ja nigdy się do nich nie odważył odezwać.
- Znacie może Genowefę Miler?
- Może?... Odważna jesteś. Nadajesz się.
- Na co? - wyjąkałam.
- A co byś chciała? - spytały.
- Nie wiem, co macie, bo ja lubię wiele rzeczy.
- Może na Czarownicę?
- Chwileczkę... czarownicę? Jaką czarownicę?! - Odwróciłam się do tych dziewczyn. Nie było ich. Zastałam jedynie listę rzeczy, które mam wykonać.
Było na niej napisane:
1) Odwróć się do tyłu, przejdź trzy kroki w prawo.
2) Zobaczysz duży, stary dąb.
3) Podejdź do niego.
4) Oprzyj się o północną stronę i policz do 10.
5) Potem sama zobaczysz...
Lista była bardzo tajemnicza, więc postanowiłam podpytać się koleżanek Geni, o co chodzi w 5 podpunkcie, ale ich już przecież dawno nie było... Myślałam, że poszły do WC kaczki, więc zaczęłam wykonywać zadanie.
Wszystko wydawało się bardzo proste. Doszłam do 4 punktu. Oparłam się.
1... 2... 3...4 - mówiłam w duchu - ...7... 8... 9... 10
BUCH!!! Leciałam, leciałam w głąb czegoś, co przypominało jaskinię lisa. Było ciemno, właściwie czarno. Strasznie się przestraszyłam.
Na myśl przyszło mi, że upadnę na coś miękkiego i okaże się, że to Diabelskie Sidła... och, jakie to przerażające!
Nie - pomyślałam znowu - to nie mogą być podziemia Hogwartu, za długo lecę... A może na dnie znajdę buteleczkę z napisem "Wypij mnie". Zachciało mi się śmiać... Właściwie zaczęłam się śmiać jak opętana, na głos... zwijałam się za śmiechu...
I tak skręcona upadłam na zimne... Kafelki!
Spojrzałam w górę. O dziwo stały nade mną koleżanki Geni! Chyba jeszcze mnie nie zauważyły.
Usłyszałam strzępy rozmowy:
- Jak ona zaraz się nie pojawi, to ja już nie dam jej szansy ! - kwiknęła jedna jak prosię.
- Spokojnie, zaraz będzie... Czego chcesz ode mnie ? - zapytała się najmniejszej z nich, która cały czas ciągnęła ją za rękaw.
- Jest! Maja już jest!
- Co? A rzeczywiście... Przepraszamy cię Maju, ale nie zauważyłyśmy cię... Naprawdę bardzo przepraszamy...
Tysiące pytań kołatały mi się po głowie. Wydusiłam:
- Eeee... Skąd znacie moje imię?
- Ech nie ważne! Muszę ci coś powiedzieć... Ty... Jesteś... Czarownicą !
- CO??? - Krzyknęłam.
- No, bo jesteś wytypowana na Czarownicę, Genia też ... Czekaj zaraz ją zawołam... Geniu! Maja przyszła do nas!!!
- Co? - Usłyszałam w oddali miły głos Geni, choć bardzo zdziwiony.
Zdążyłam jeszcze pomyśleć, że to żart...
Nagle w drzwiach jednego z trzech tuneli stanęła Genowefa...
Zemdlałam...
Gdy ocknęłam się nikogo nie było w pobliżu. Postanowiłam wrócić do domu. Przechodziłam obok miejsca gdzie miałyśmy się spotkać. Genowefa tam czekała.
- Gdzie byłaś? - zapytałam.
- Ja? Czekałam tu. Cały czas. - odpowiedziała zupełnie obojętnie.
Nie wytrzymałam wreszcie! - Nic nie rozumiem! Kim jesteście?! Dlaczego zjawiłyście się nagle?! Czego chcecie!? I skąd te dziewczyny - wskazałam na niunie w różowych ciuszkach - wiedziały, kim jesteś?!
Genowefa wstała.
- Byłyśmy tu zawsze. I jest nas bardzo dużo. Niektóre z nas boją się ujawniać, kim są. Występują pod przebraniem.
Jedną rzecz zaczęłam rozumieć.
- Więc one... wskazałam znów na dziewczyny które okazały się nie być tymi za które je brałam.
- Tak - przerwała mi Genowefa - one też są od nas. Spotykamy się z nietolerancją! One powiedziały, że się nadajesz, prawda? Ja też to wyczułam.
- Ale o co chodziło z tą Czarownicą?!
- Zdaję się, że nie wiem, o co ci chodzi - odrzekła i zaczęła oddalać się bez pożegnania.
Nie wiesz, o co mi chodzi? Ty i te twoje koleżanki udawajcie sobie ile chcecie - mamrotałam pod nosem. - No to zobaczymy! Zrobię wasz rysopis! - palnęłam nagle zupełnie bez sensu.
Nie za bardzo wiedziałam, co jeszcze mogłam zrobić. Jakoś dziwnie się czułam... Nie chciałam stracić Geni!
Przyszłam do domu i czułam się jak pijana. Szybko zasnęłam.

Na drugi dzień obudziłam się wcześnie rano i poszłam kupić nowe ciuchy... Kupiłam obcisłe, czarne spodnie, czarną bluzkę, i w ogóle wszystko to, co miały tamte "dziwaczki"...
Weszłam do domu. Mam zemdlała, a tata powiedział:
- Dziecko, jak ty wyglądasz?! Co zrobił z ciebie ten komputer?!
- O co chodzi? Nie podobają ci się moje ciuchy? - warknęłam. - Nie to nie! Nie wiedziałam, co robię. Nigdy nie byłam taka wobec rodziców. Ale czułam jakby ktoś przemawiał przeze mnie.
Poszłam do swojego pokoju i mocno trzasnęłam drzwiami. Siadłam przy komputerze i pisałam opętana przez demona...
Napisałam lekkomyślnie na jakimś serwerze dla rodzin zastępczych:

Mam 14 lat. Poszukuje nowych rodziców.

Następnego dnia tłumy rodzin pisały na maila a ja nic nie pamiętałam...

CDN...

© Autorami powyższego tekstu są: Iśka, Nene, Weronika, ToJa.
Ilustarowała Nene. Projekt okładki: Wszyscy Autorzy [wykonanie: ToJa]
Wszelkie prawa zastrzerzone!
Kontakt z autorami http://www.dziecionline.pl/forum